poniedziałek, 18 maja 2009

Klucz do piękna bram

Sasza* był rodowitym skośnookim Kyzylczykiem. Pomimo tego, że należał do ludzi bardziej żółtych niż my, nie przeszkadzało mu to w byciu o dwie głowy wyższym ode mnie. Schowałem sobie stereotyp do kieszeni i wsłuchałem się w słowa nowego przyjaciela.
- To jest muzeum narodowe- tu musicie wejść, tam w środku jest cała Tywa.
O a tutaj z kolei stoi budynek milicji – tu znowu zbyt często nie chodźcie.
Tutaj mieszka moja dobra przyjaciółka, a tu jest szkoła wyższa. Tu znowu macie… wskazywał coraz to nowe obiekty nasz przyjaciel. Z początku słuchałem udając zaciekawienie monotonnymi szarymi budynkami epoki wielkich wodzów, ale ziewnięcie samo bezczelnie wychodziło na jaw.
- Dobra Sasza! – rzuciłem po chwili- nie obraź się, ale budynek policji to ja mam naprzeciw domu w moim rodzinnym mieście. Nie wierzę, że nie macie tu czegoś unikatowego na skalę światową.
Sasza lekko zdziwiony (a może nawet urażony) moją reakcją odbąknął- tak, jak chcesz zobaczyć coś ciekawego to kup sobie bilet i idź do muzeum narodowego…
-Problem polega na tym, że ja nie chce oglądać martwych eksponatów, tylko chce to poczuć. Rozumiesz?
- A czego ty konkretnie oczekujesz? – spytał skośnooki.
- Jednym z moich życiowych marzeń jest to, by znaleźć się w jurcie.
Zakosztować życia ludzi stepu. Spędzić z nimi choć chwilę. Wiem, że gdzieś tu są jurty. Nie wiem tylko jak daleko. Ile dni trzeba by jechać by do nich dotrzeć…
- Jurty? – ściągnął brwi Tywin- Pierwsze słyszę.
- Żartujesz prawda? – odparłem z głupim wyrazem twarzy.
- Nie. Nie żartuję. Co to są jurty?
- No jurta… hmmm z tego co sprawdzałem w internecie to po mongolsku będzie to „Gyr”.
- Paweł- wyjaśniał- po mongolsku potrafię jedynie „sain bainuu”**. Jeżeli nie pamiętasz, to jesteś w Tywie, do Mongolii jeszcze z 500 kilometrów.
Wiem, wiem - odparłem - chodzi mi o takie okrągłe domy, stawiane przez pasterzy- nomadów, z piecem na samym środku…
-Yach! – wzdrygnął się Sasza.
-Dlaczego, yach? Dla mnie to jedna z najwspanialszych rzeczy na świecie oraz wielkie marze…
- Nie. Nie Yach, tylko Yulh- tak po tywińsku będzie ta twoja jurta-objaśnił Sasza- i chyba się zaraz ucieszysz… Bowiem yulh są naprawdę blisko.
-Sasza nie mówisz chyba poważnie?!- rzuciłem przepełniony szczęściem
Nie miałem wprawdzie możliwości spojrzenia w lustro, ale idę o zakład, że moje oczy błyszczały tak mocno jak w okresie dziecięcym, gdy odpakowywałem bożonarodzeniowe prezenty podrzucane pod choinkę przez wujostwo z RFNu.
-A czy da się tam dojechać marszrutką, czy trzeba wynająć samochód? – spytałem.
-„Eee… Ne nada Paweł. Pajdiom pieszkom***”- wyjaśnił Tywin.
Z chłodnej kalkulacji wynikało, że jeszcze dziś odhaczę jedno ze swych największych marzeń.
Ale przecież kalkulacja nie mogła być zimna. Za dużo ktoś dodał do tego specjału ekscytacji, pasji i oczekiwań. Byłem o krok od paradoksu dla historycznych słów Armstronga. To jest wielki krok dla człowieka, ale nie tak znowu wielki dla ludzkości… i dobrze bo osobistych marzeń nie spełnia się stadnie…No chyba, że stada dotyczą.
- A owa? – uradowany poprzednią rewelacją, zachłannie szedłem za ciosem- wiesz te takie wstążeczki szamańskie. Czy one też są gdzieś w pobliżu?
Sasza potarł dwukrotnie brodę i jakby szukając na niebie odpowiedzi na pytania zamyślił się chwilę celując wzrokiem w błękit.
Taaak- potwierdził- wydaje mi się, że stoi obok domu szamana. I wiesz co Paweł?- dodał- to też całkiem blisko.
Wydaje mi się, że gdyby w okolicy stacjonowała przypadkiem jakaś trupa cyrkowa, pan dyrektor byłby zmuszony zaproponować mi całkiem przyzwoitą gażę za występy w roli wyszczerzonego klauna. Mój uśmiech bowiem zachodził kącikami ust za uszy. Wyobraźnia kreśliła już w głowie wspaniałe scenariusze okraszone zdjęciami rodem z National Geographic.
-Póki co,- przerwał jedne z Tych chwil Sasza- mogę zaproponować Ci rzut okiem na naprawdę coś pięknego. Zaraz zobaczysz dwie rzeki. Mniejszą będzie” Ka-Khem”, a większą „Biy- Khem”. Te, wnosząc po twojej minie, egzotycznie brzmiące nazwy określają kolejno; Mały Jenisej i Jenisej Większy- tłumaczył Aleksander. To właśnie tutaj, w sercu naszego kraju, a patrząc z dalszej perspektywy, w sercu całej Azji, splatają się one by dać początek Jenisejowi -„Uhug- Khem”.
O tym miejscu powstawały przez setki lat pieśni. To jest nasza chluba narodowa. Spójrz.
Słowa nabrały wartości. Zmaterializowały się w ową chlubę.
- Nie macie się czego wstydzić- stwierdziłem bez nuty ironii w głosie. Wiesz co? – dodałem- śmiem twierdzić, że to jedno z najpiękniejszych miejsc jakie do tej pory widziałem na wschodzie.
-Nawet ładniejsze niż w Rosji? – spytał pesząc się Sasza- To znaczy my jesteśmy w Rosji, ale chodzi mi o to, że…
-Nawet- uciąłem zmieszanie Tywina ( wynikające z powodu palnięcia gafy, łamiącej dobre imię wschodniej odmiany poprawności politycznej, panującej do dziś w „riespublikach swobodnych”).
-Serio? – prawie że wyszeptał Aleks, kątem oka sprawdzając, czy aby na pewno nie stroję sobie z niego żartów.
-Sasza- powiedziałem spokojnym tonem, nie odrywając wzroku od jednego z najpiękniejszych obrazów Syberii- czasem możesz poczuć się urażony, ale jeśli kogoś szanuje i uważam go za partnera godnego do poważnej rozmowy, zawsze mówię mu to co myślę. To miejsce jest fenomenalne- dodałem podążając wzrokiem za spływającymi ze szczytów potokami chmur.
Mój rozmówca przybrał najbardziej dumną pozę jaką tylko można sobie wyobrazić i przez kolejne minuty w zupełnej ciszy napawaliśmy się widokiem. Ślamazarnie, jak za karę, szmaragdy wód Jeniseju przetaczały się po jego dnie. Na drugim brzegu stare, łyse, samotne drzewo oblepione było czarnowronami****. Tuż nieopodal stał stary UAZ, a obok grupka ludzi wznosiła toasty przy płomieniach ogniska. A za nimi… za nimi rozciągał się wszechogarniający step. Step i gładzone delikatnymi muśnięciami palców chmur, ostre ukute z granitu grzbiety gór.
-Saszo- przerwałem naszą kontemplację- zauważyłem jakiś napis na jednej z górskich ścian. O tam.
-Mhmm…- wymruczał- To najbardziej znana mantra buddyjska „
Om mani padme hum”*****.
Została usypana z kamieni, na których pomalowanie, wierni zużyli pięćset kilogramów farby.
-Imponujące. A czy ty też jesteś buddystą? – zagadnąłem.
-I tak i nie- odpowiedział enigmatycznie Sasza- Wierzę, ale w świątyni nie byłem dobre 10 lat.
Wierzący, nie praktykujący- przeszło mi przez myśl.
-"Nu ładna"… chodźmy więc obejrzeć te najciekawsze rzeczy- puścił do mnie oko Aleksander, pamiętając pewnie moje wcześniejsze podekscytowanie.
-Nasz cel - Jurta! - dodał

*Sasza- rosyjskie zdrobnienie zarówno męskiego imienia Aleksander, jak i żeńskiego Aleksandra.
** Cześć. Jak się masz.
*** Ne nada. Pajdiom pieszkom.- Nie ma takiej potrzeby. Pójdziemy na piechotę.
**** Czarnowron
(Corvus corone)- ptak z rodziny krukowatych zamieszkujący większą część Azji oraz tereny Europy Zachodniej. W Polsce bardzo sporadycznie pojawia się na zachodzie kraju.
***** „Bądź pozdrowiony, klejnocie w kwiecie lotosu.”



2 komentarze:

Szaman pisze...

Czuję się rozczarowana, że nie ma ciągu dalszego. Fenomenalnie się czyta!

jodełka pisze...

Piszesz tak, że chce się dalszą część.. masz talent zdecydowanie..