niedziela, 8 lutego 2009

Mlekiem i solą

Zapowiadało się na rodzinny lincz lub klanową banicję. W najlepszym przypadku, zerwanie zaręczyn i przykrą wymianę zdań. (Zwykle w takich sytuacjach strony przedstawiają sobie swoje punkty widzenia oraz wymieniają się poglądami na swój temat, przekraczając tym samym wartości progowe hałasu sugerowane przez WHO) .
PRZEPRASZAM*- wykrzyczał Tywin. Druh wrósł w ziemię.
PRZEPRASZAM, Przepraszam, przepraszałam- wyartykułował łamiącym się głosem nowożeniec. Głowa druha drgnęła nieznacznie, prawie się obróciła. Zaraz jednak została naprostowana przez niewidoczną dłoń pani Dumy. Teraz to on był górą. Nie odwracając wzroku rzucił coś, jakby do siebie, po czym ruszył dalej. Gałąź chrupnęła. Niedoszły małżonek potrzebował wsparcia od swojej niedoszłej małżonki. Ich oczy spotkały się, lecz tam zamiast ciepłego „nie martw się, próbowałeś przecież” czekało na niego lodowate, pozbawione emocji spojrzenie. Gdyby nie było w koło tak brudno, można by powiedzieć, że mężczyzna miał pozamiatane. Wszystko przez jeden zły ruch. Fakt głupi, prostacki wybryk, ale kara była nieadekwatnie sroga. Do nierozważnego zachowania chłopaka mógł przyczynić się stres spowodowany pewnie ślubnym obciążeniem psychicznym. Ale na jego nieszczęście jedyną osobą analizującą jego motywy postępowania, była osoba której nawet nie widział, osoba ta bowiem stała dwa metry nad nim na balkonie. Gałąź się zarwała. Nie było żadnych szans na ratunek.
Chyba, że… na mężczyznę padł snop światła. Był to promienny uśmiech panny młodej, który zagościł ni stąd, ni zowąd na jej młodej twarzy. Powróciły emocje. Dziewczyna dała świadectwo życia, udowodniła że oczu nie pożyczyła wcale od przedstawiciela rodziny Carcharhinidae. Momentalnie twarz chłopca też przyozdobił szeroki uśmiech. Łączyli się w promieniującej radości, zmierzając razem do krainy wspólnego szczęścia i sielanki… Zaraz, zaraz, jej uśmiech wcale nie był promienny. Był szyderczy i knujący. Tak jak wszystkie szydercze uśmieszki zdobiące twarze zebranych gości. Tak jak knujący uśmieszek na mojej twarzy. Jedynym ciągle szczerym uśmiechem był uśmiech pana młodego. Uśmiech, który powodował zmrużenie, zmrużonych z natury, skośnych oczu. Nic więc dziwnego, że nie zauważył on zbliżającej się od tyłu ręki. Chwyt, podcięcie, dźwignia, przełożenie, „młody”- placek ziemniaczany, druh-skok na plecy, półnelson przyciskający twarz „młodego” do ziemi, „młody” wierzga nogami, macha jedną wolną ręka, bulgocze w furii. Na nic. Chwyt jest założony perfekcyjnie.
„DOŚĆ!” – zawył po swojemu „młody”.
Druh nachylił się nad jego twarzą i spytał; „Coś mówiłeś?” .
„DOŚĆ, KONIEC, FINITO. GŁUPIO WYSZŁO. PRZEPRASZAM. JUŻ NIE BĘDĘ. WYGRAŁEŚ!”- wyrzucił z siebie wraz z toną piasku, wypełniającą usta. Druh uniósł ręce w stronę niebios w tryumfalnym geście. Umarł król niech żyje król. Tłum gapiów wybuchł salwą radości. Ja śmiałem się razem z nimi, choć tak naprawdę nawet ich nie znałem. Wydaje mi się, że pan młody pomimo pozornej klęski też się uśmiechał. Goście przyjacielsko poklepywali się po plecach. Z radością patrzyli sobie głęboko w oczy, życząc wszystkiego dobrego. Cały ten, jak mogło się wydawać- bigos, skończył się Happy Endem.
– Gdzie dałeś pastę?- rozległ się wybijający mnie z sielanki krzyk Agi, która podczas całego tego fantastycznego zdarzenia, zdążyła się pewnie tylko zdemakijażować.
Zły trochę, że mi przerywa poznawanie egzotycznej kultury, postanowiłem jednak, niczym dzielny Indiana Jones pomóc w poszukiwaniu zagubionej ar... tubki**. Podczas tych poszukiwań, opowiedziałem Małej pokrótce historię.
- A zrobiłeś zdjęcie tego ślubu? – spytała Agatka.
Z tych wrażeń zupełnie mi z głowy wyleciało, że można to uwiecznić. Chwyciłem więc za aparat i razem z Małą wylecieliśmy na balkon.
Trafiliśmy akurat na moment, gdy państwo młodzi, staro…tywińskim zwyczajem, zostali oficjalnie powitani przez matkę… mlekiem i solą****.
A dokładnie czajem z mlekiem i solą***** podawanych w tradycyjnych tywińskich miseczkach.


Starsza kobieta życzyła im szczęścia na nowej drodze życia, po czym przekazała naczyńka pełne jasnego wywaru. Młodzi spojrzeli sobie w oczy, wymienili dobre słowo i wypili swoje zdrowie. Wszyscy wydawali się tacy szczęśliwi, rozpromienieni. No może oprócz druha. Jego mina wciąż wskazywała na lekki uraz dumy oraz irytację wywołaną brakiem marynarki, która w podskokach zmierzała właśnie do pralni.
- Myślisz, że będą ze sobą szczęśliwi? - zapytałem Małą.
- Tego nie wiem – odparła – ale po takim wstępie, chyba nudzić się nie będą.

------------------------------------------------------------------------------------------


*Tego oczywiście mogę tylko się domyślać, ponieważ słabo władam językiem „turkey-mongol”

**Nota bene pasta też bajerancka, której w Polsce próżno szukać. Blend-a-Med z korą z dębu – fantastyczna w smaku o działaniu kojącym na dziąsła***

***A kojenie się bardzo przydawało. Kupiłem bowiem jeszcze w Nowosybirsku szczoteczkę również Blend-a-Med, o której już tak pochlebnego zdania jak o paście nie mam… dostępna była tylko opcja „hard” która cięła dziąsła wzdłuż i wszerz jak jakaś Husqvarna .

**** Czy tylko ja tu widzę pewną analogię do naszej kultury? Następny dowód na to, że mieszkamy na wiosce Ziemia.

***** Tutaj może dojść do drobnego nieporozumienia. W Tywie trzeba uważać co się zamawia. Zwłaszcza gdy nie jest się entuzjastą „słonej bawarki” . Słowo czaj, dla ludności Tywy oznacza , właśnie kompilację soli, herbaty i mleka. Co ciekawe, z tego co dowiedziałem się od Tywinów ich herbata wcale herbatą nie jest. Tzn. nie jest to Camellia. Napar uzyskuje się z różnych ziół rosnących na stepach, często mających właściwości lecznicze (w miastach można kupić tywiński czaj instant „made in China”, który ma niewiele wspólnego z jakimkolwiek czajem oprócz nazwy kraju ekportującego "Czaj-na"). Zresztą jakby tak się zastanowić nad etymologią słowa herbata, to bliżej mu do łac. herba – zioła, niż do Camelli. Wtedy możemy śmiało powiedzieć, że herbatami, czyli naparami z ziół, są też herbatki owocowe, które składają się np. z samych czarnych porzeczek, stricte ziołowe typu „rumianek”, herbatka miętowa czy melisa, południowoafrykański Rooibos przyrządzany z ciętych liści czerwonokrzewu, czy wreszcie moja ukochana, południowoamerykańska Yerba Mate, składająca się wyłącznie z ciętych części ostrokrzewu paragwajskiego, której również daleko do chińskiej camelli.

Brak komentarzy: