niedziela, 11 stycznia 2009

Krwawy pocałunek dziczy

, notatki z podróży, gooroooRozbiliśmy namioty na plaży. Starałem się się przekonać Rosjan, ze rozbicie się w krzakach pozwoliłoby uniknąć palących promieni słońca. Oni jednak naciskaliby obozować jak najbliżej wody.
Paul- powiedział Misza- w krzakach najpierw zjedzą cie meszki, powkręcają ci się w rzopu kleszcze, mięso z ciała wyrwa szare muchy, a potem pokłują komary.
Nad woda sa tylko gzy i pijawki. Bardzo mocna argumentacja spowodowała u mnie utratę całego sceptycyzmu i schowanie jego resztek razem z zarozumialstwem do kieszeni.
W dżungli amazońskiej jeszcze mnie nie widzieli, ale przypuszczam, ze tajga zbytnio od standardów bzyczącego krwiopijstwa nie odstaje.
Meszki oblepiły wszystkie odkryte części ciała, nie było sensu ich strzepywać, repelenty tez nie radziły sobie z hordami. Pozostało jedno...skok do Obu.
Chłodna woda ponownie obmyła pokąsane ciało. Po krótkiej kąpieli, w pospiechu nakładamy gruba warstwę Autanu.
Działa przez godzinę. Producent nie wziął pod uwagę takiej determinacji owadów.
Po części jestem dla nich (owadów) pełen zrozumienia. W końcu jak nie my, to kto da im się napić?
Padło postanowienie. Rozpalamy ogień.

Nastawiam w menażce czaj, który po chwili już pije. Niestety do najlepszych nie należy. Woda z Obu psuje smak. Krzywię się przy spożywaniu tej mulatki (mulistej herbatki).
Jedna z naszych Rosyjskich przyjaciółek zauważa mój grymas, rozwiązuje płócienny worek i wyciąga z niego gałązkę mięty, tłumacząc że to u nich stosuje się, by smak naparu był lepszy i ze nazywają to mięta. U nas mięta "toże" - odpowiadam i pakuje z uśmiechem kruszone listki do napoju.
Dochodzi do mnie że ci ludzie świetnie opanowali sztuczki pozwalające poradzić sobie z realiami tu panującymi. Jest to o tyle zaskakujące ze przecież nie żyją w lesie, tylko w blokach dużego miasta (Tomska)
Płucze kubek w Obie i idę pod drzewko oddać herbatkę naturze.
Coś jednak nie gra. Moje stopy są czarne. To setki komarów oblepiają je niczym skarpety.
Autan jednak działa. Tym razem to ja dałem ciała.
Myjąc kubek w rzece spłukała się gruba warstwa repelentu z bosych stop.
Siadam przy ognisku, stopy wkładam w chłodny piach i myślę o tych Sybirakach, którzy pól wieku temu pracowali bez żadnych repelentów, osłabieni i głodni. To musiał być koszmar. A po koszmarnym lecie przychodził upiór zimy.
Moje rozmyślania przerwał cudowny zapach dania przysadzanego przez rosyjskie dziewczęta. W osmolonym, wojskowym garze bulgotało kilkanaście litrów zupy-kartoszki. Tuz obok w wiadrze czekała surówka z pomidorów i ogórków oraz pokrojone trzy bochenki ciemnego pieczywa. Złote kobiety. Po raz kolejny udowodniły co oznacza gościnność we wschodnim stylu. W tych stronach to nie do pomyślenia by mężczyzna chodził głodny, a w Polsce różnie bywa...








1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Cudowne miejsca; podziwiam odwagi i zazdroszczę przeżyć.
Szerokiej drogi, miejsca do spania kęsa strawy w kociołku.