niedziela, 18 stycznia 2009

Predator


Przed najlepszym hotelem w galaktyce zebrał się całkiem spory tłumek. Póki co była to bezkształtna zbieranina "garniturowiczy" oraz "sukienkowniczek", która z biegiem czasu przybierała na ilości. Jak to na takich imprezach bywa, pojawili się też przedstawiciele młodej latorośli, zainteresowani zdecydowanie bardziej grą w kapsle niż dyskusją na nudne tematy dorosłych.

Tssy- syknął jeden z chłopców do swojej kapslowej ferajny, wskazując palcem na mnie. Chwilę później, cała armia skośnych oczek obrała sobie mnie za wspólny cel. Węgliste spojrzenia uwiesiły się na mnie hakami przenikliwości, grubo podszywanej dratwą nieufności. Nie zrywając kontaktu wzrokowego, odstawiłem bardzo ostrożnie kubek z czajem, po czym przybrałem najstraszniejszy wyraz twarzy jakim mnie bozia obdarzyła. Wszystkie gesty musiały zostać wykonane precyzyjnie, by utrzymać stan narastającego napięcia. Udało się. Dzieci pomimo dzielącej nas odległości zdecydowały cofnąć się o krok. Moja ręka powędrowała za głowę chwytając gumkę do włosów. Jednym szybkim ruchem, uwolniłem las dreadów. Dzieciaki odskoczyły. Potrząsnąłem głową. Jeden z maluchów przewrócił się, zaś reszta szeroko otworzyła buzie. Jestem pewien, że byłem pierwszym człowiekiem w dreadach, jakiego przyszło im w ich krótkim życiu widzieć. Nagle mój piekielny grymas zmienił się w najbardziej przyjacielski uśmiech jaki tylko potrafiłem z siebie wydusić. Niestety, trochę przeholowałem. Dzieciaki były wybitnie przerażone. Ostatnią bronią był zmasowany napad, wymuszonego, tubalnego śmiechu. Tu poszło zdecydowanie lepiej. Moi mali przyjaciele długo nie pozostali dłużni. Jeden po drugim zaczynali nieśmiało chichotać by po chwili trzymając się za usta, zawtórować piskliwym śmiechem*. Przeszło mi przez myśl, że niezmiernie przydaje się teraz doświadczenie opiekuna nabyte podczas zimowisk spędzonych wspólnie z dzieciakami w górach. Jeżeli ma się odpowiednie podejście to maluchy niezależnie od części świata jaką zamieszkują, koloru posiadanej skóry, czy kultury jaką wynoszą z domów, zawsze są furtką pozwalającą przełamać bariery. Nie mają uprzedzeń, utartych stereotypów. Nie zastanawiają się, do której subkultury należę. Czy jestem członkiem sekty "kołtuniarzy", czy też noszę taką fryzurę by poprawić sobie "imidż". Ich umysły były otwarte. Nawet na odmienność takiego człowieka z kosmosu jak ja. Tak jak dzieci całego świata, tak i te po krótkiej wymianie uśmiechów (raczej głośnych), szybko znudziły się naszymi bezsłownymi konwersacjami i pobiegły bawić się w berka. Kto zaprzeczy, że mieszkamy na globalnej wsi?

*Druga, bardziej prawdopodobna wersja mówi, że tywińskie dzieci zostały przeze mnie pożarte, zaraz po tym jak zakończyłem proces mutacji i przybrałem ostateczną postać ufoludka z planety P0L5K4. W archiwum X dowodów jednak brak.



Brak komentarzy: