Po długich poszukiwaniach zdecydowaliśmy się na propozycję najczęściej nam powtarzaną – hotel „Mongołek”. Jak się zresztą później okazało, trafiliśmy do najlepszego hotelu w państwie. Recepcjonistka tego cudeńka powitała nas z niezwykłą uprzejmością. Wręczając klucze z uśmiechem zaleciła by pod żadnym pozorem nie pozostawiać pokojów bez opieki, ze względu na notoryczne przypadki kradzieży zdarzające się hotelowym gościom. Dodała do tego od serca by nie wychodzić po zmierzchu z budynku. „Wczoraj zaszlachtowano dwóch Szwajcarów, których ciała wrzucone zostały do Jeniseju. W dodatku nie był to pierwszy przypadek.”- Opowiadała pracownica recepcji- „uważajcie na siebie”. Podziękowaliśmy za rady i rozeszliśmy się po pokojach.
Po przekręceniu klucza i naciśnięciu klamki drzwi ustąpiły rysując przepiękny obraz marzenia sennego. Takich luksusów nam trzeba było. „Mongołek” był hotelem z opcją „All inclusive”.
.W pakiecie otrzymaliśmy samo rolujące się tapety, sprężyste łóżko z funkcją masażu wystającą sprężyną i zabytkowymi kocami z oryginalnym kurzem leżakującym od czasów Czyngischana, oraz orzeźwiającą wodę łamiącą potencjalnym napastnikom ręce i mrożącą im krew w żyłach. Pomyślano też o entuzjastach rodeo, mogących skorzystać z ujeżdżania niepasującej, dwa razy większej od sedesu deski. Jeżeli komukolwiek przeszłoby przez myśl, że został oszukany, naciągnięty, zrobiony w bambuko czy nabity w butelkę, ten mógł skonfrontować swoje wątpliwości dotyczące standardu hotelu z kwotą 2000 rubli na którą opiewał rachunek na dwuosobowy pokój.
Spałem kiedyś na skłocie. Ale nikt nie wyciągał mi za tą przyjemność z portfela jakichkolwiek papierków. Tutaj było to więcej niż prawdopodobne, że gdy opuścimy „apartamenty”, stracimy więcej niż 2000 rubli. Pokoju znajdującego się na pierwszym piętrze broniły bowiem obłuszczone z farby, niezdatne do zamknięcia w jakikolwiek sposób drzwi.
Spojrzałem Adze w oczy. Rozumieliśmy się bez słów. Trzeba było czmychać jak najszybciej. I tak za takie pieniądze długo nie pociągnęlibyśmy. Postanowiłem jednak dać tego dnia wolne bijącym się myślom. Odrzuciłem troski, które zawsze towarzyszą nowym sytuacjom. Zaparzyłem czaj i odważnie, wręcz brawurowo wyskoczyłem na balkon (upewniając się uprzednio kijem od miotły, ręką, a koniec końców... końcem stopy czy nasz apartamentowy balkon utrzyma ciężar ciała).
czwartek, 15 stycznia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz