Naliczyłem cztery gatunki komarów na własnej ręce. Największe z nich, meserszmity wyglądają przeraźliwie, jak obraz spod mikroskopowego okularu. Są za to powolne i głośne wiec łatwo je unieszkodliwić. Mikromary to zupełnie inna bajka (bajka- koszmar). Bezgłośni mordercy, siadają setkami na obnażonej skórze i zapadają się w niej, uniemożliwiając zdmuchniecie czy strzepniecie. Jedyna słuszną bron to szybki kontakt, otwarta dłoń- skora. Gdy wszystkie glosy milkną słychać bicie serca tajgi. To ciągle i paraliżujące głośne bzyczenie. Brr... Az ciarki po plecach chodzą. Nie wyobrażam sobie przekroczenia granicy lasu nocą. Zaszywamy się z Aga w namiocie, opryskujemy siatkę wejścia repelentem w sprayu, na ciało wylewamy litr Autanu w mleczku i oddajemy się w objęcia morfeuszowi. Mijające sekundy wybijały stukaniem tysiące wygłodniałych bestii uwiezionych miedzy namiotem a tropikiem. Szkoda mi czwórki Rosjan. Śpią pod kocami przy ognisku. Wierzcie mi lub nie-za grosz w tym romantyzmu. Wytrwałem tak przez 20 minut. Jak dla mnie, wystarczy.
środa, 14 stycznia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz